Rozdział 2
Po jakże umiejętnym ustaleniu przebiegu dzisiejszego dnia, każde z nas poszło do swojego pokoju, zostawiło w nim niepotrzebne rzeczy i przebrało się. Po czterdziestu minutach spotkaliśmy się przy wejściu do internatu i udaliśmy się na przystanek, którym planowaliśmy jechać do centrum miasta. Schodząc ze wzgórza, na którym mieściła się nasza szkoła wraz z internatem a powstałym w wyniku wybuchu jednej z japońskich bomb, w czasie bombardowania Pearl Harbor, szliśmy po dobrze wyjeżdżonej ścieżce, prowadzącej prosto na ulicę. Oczywiście nie wierzę, że przez samą detonację ładunku wybuchowego powstało tak wysokie wzniesienie, ale i tak nie mówi się o tej sytuacji na lekcjach historii, a nasi nauczyciele postanowili mówić nam same suche fakty odnośnie historii Warringtonu. Ale do rzeczy, w międzyczasie Emma sprawdziła w jakiejś aplikacji godzinę przyjazdu naszego busa.
- Ludzie, autobus jadący do centrum przyjedzie za pięć minut a po zejściu ze wzgórza mamy kawałek do przystanku, więc radzę podbiec.
- A za ile będzie kolejny?- zapytał Tristan.
- Yyy... sprawdzę. Dokładnie za trzydzieści osiem minut.
- To radzę podbiec.- powiedziałam i tak uczyniliśmy. Em schowała swój telefon do kieszeni i zbiegliśmy najszybciej, jak tylko to dało radę. Po drodze mało co nie zaorałam ziemi zębami, ale koniec końców dobiegłam cała i zdrowa... no prawie cała bo rozwaliłam palca, nie mam pojęcia jak. Jako że przy przystanku byłam pierwsza, zauważyłam nadjeżdżający autobus. Zawołałam do Tristana i Emmy, by się pospieszyli, ale i tak ledwo dobiegli do mnie. Następnie wsiedliśmy do busa i pojechaliśmy do centrum.
W czasie dojazdu do centrum Warringtonu, dużo rozmawialiśmy na różne tematy, lecz w pewnym momencie zamilkliśmy. Nie pamiętam dokładnie czemu, ale chyba ktoś zadzwonił do Tristana. Po zakończeniu rozmowy telefonicznej, był bardzo zaniepokojony i nerwowy. Nie chciałam poruszać tematu dlaczego tak się zachowuje a dodatkowo, widziałem że Emmie też trochę się udzielił dziwny nastrój. Tak więc ja siedząc na miejscu przy oknie, wpatrywałam się w znikające drzewa i blask słońca, padający mi na twarz. Zamknęłam oczy i czułam jak promienie słoneczne tańczą na mojej twarzy: nosie, policzkach, czole i ustach. Gdy autobus się zatrząsł, podczas wjechania w małą dziurę w drodze, otworzyłam oczy z powrotem i spojrzałam w stronę drzwi. Zamrugałam kilkakrotnie z nie dowierzania. Stał tam chłopak, którego nie widziałam podczas wsiadania a przecież po drodze nie było żadnego postoju czy przystanku. Możliwe że ustąpił miejsca starszej pani, która weszła przede mną, gdy patrzyłam na drzewa. Mimowolnie wpatrywałam się w niego. Był wysoki, a na pewno wyższy ode mnie. Ubrany w szarą kurtkę w brązowe lub miedziane wzory na rękawach i ciemne jeansy. Włosy miał koloru ciemnego blondu lub też brązowe. Promienie słońca akurat padały na jego głowę, przez co nie mogłam jednoznacznie określić ich koloru. Po chwili odwrócił głowę i spojrzał na mnie. Na początku nie wiedziałam że to na mnie spoczął jego wzrok i dalej się w niego wpatrywałam, lecz gdy uśmiechnął się i machnął do mnie lekko ręką, zorientowałam się i szybko obróciłam głowę w stronę okna, rumieniąc się i uśmiechając. I nie powiem, był przystojny. Emma oczywiście to zobaczyła...
- Ale się zburaczyłaś. Co się stało?
- Zaliczyłam lekką wtopę i... zresztą, nieważne.
- Skoro nieważne, to ok. Zaraz wysiadamy.- powiedziała szturchając nogą Tristana, siedzącego naprzeciwko niej. Ten najwyraźniej zasnął, ponieważ podskoczył jak oparzony. Po chwili wstali i podeszli do drzwi wyjściowych. Ja wstałam dopiero wtedy, gdy autobus się zatrzymał przy pierwszym przystanku w Warringtonie. Emma i Tristan wyszli jako pierwsi, potem jakieś stare małżeństwo a na końcu ja, mijając tego chłopaka. Wychodząc, uśmiechnął się co i ja mimowolnie zrobiłam i poczułam jak na policzkach pojawiają mi się rumieńce. Autobus się zamknął i odjechał z tym chłopakiem.
- To co, gdzie idziemy najpierw?- zapytał Tristan.
- Sama nie wiem, może chodźmy najpierw do jakiejś kafejki czy coś, mam chrapkę na coś słodkiego.- powiedziała Emma uśmiechając się szaleńczo. Wystarczyło jej pomyśleć o słodyczach, a już dostawała świra i tak jak Em zaproponowała, tak też uczyniliśmy i poszliśmy do kafejki o nazwie "Barbarossa". Mieściła się ona nieopodal przystanku, przy którym zatrzymał się bud i wysiedliśmy. Wystarczyło by jakieś dziesięć lub piętnaście minut na dojście, lecz w naszym przypadku było inaczej.
Podczas drogi do naszego pierwszego celu, czułam dziwne uczucie jakby ktoś za mną chodził i obserwował. Odwracałam się nerwowo co kilka kroków, lecz za każdym razem nikogo nie było. Emma z Tristanem również odczuwali to samo uczucie, lecz nie reagowali tak jak ja. Oni w przeciwieństwie do mnie, byli spokojni i opanowani. Zdawało mi się to dziwne, lecz byłam bardziej zajęta ogarnięciem się lub ignorowaniem tego. Po kilku minutach spaceru po chodniku, musieliśmy zboczyć z kursu i iść przez jedną z przybocznych uliczek, po której dwóch stronach stały ciemnego koloru bloki. Zeszliśmy z chodnika przede wszystkim z mojego powodu. Emma stwierdziła że tak będzie lepiej i odrobinę się uspokoję, gdyż w takiej przestrzeni zwykle słychać gdy ktoś idzie. Osobiście wolałam iść chodnikiem, ale wolałam się nie spierać.
Idąc, czułam się bardziej niepewnie ale i trochę mniej obserwowana. Widocznie naoglądałam się w dzieciństwie za dużo filmów, ale żeby mi tak odwalało w biały dzień... dziwne. Praktycznie wychodziliśmy z uliczki, gdy usłyszeliśmy jak metalowy kosz na śmieci pada na ziemię a ktoś wydaje odgłosy bólu. Obróciłam się na pięcie i spojrzałam w miejsce, z którego doszedł łomot. Po chwili zobaczyłam podnoszącego się z ziemi bezdomnego. Stwierdziłam to po jego ubiorze, miał na sobie podarte spodnie, z których brud dosłownie odpadał oraz koszulę z wielką dziurą na plecach. Szkoda mi się go zrobiło. Kiedyś razem z mamą zawsze zanosiliśmy ubrania z których wyrosłam do punktów, w których można było je oddać. Wtedy czułam się pięć centymetrów wyższa. Teraz też chciałabym mu coś dać, ale nie miałam co. Znaczy miałam, pieniądze ale znając życie ten mężczyzna zaraz poszedłby do sklepu i kupił butelkę wódki czy piwa. Pomyślałam sobie że było by świetnie, gdyby w tych kontenerach, które tam stały, znalazł jakieś nieporwane odzienie. Zamknęłam oczy i odwróciłam się przodem po przyjaciół. Wyszliśmy z uliczki i szliśmy znów chodnikiem, gdy usłyszeliśmy kolejny okrzyk. Tym razem radości. Obróciłam głowę i zobaczyłam jak bezdomny wyjmuje zieloną bluzę i szare dresy. Na jego twarzy malowała się radość a z oczu wydobywały się łzy... Łzy szczęścia. Uśmiechnęłam się i ruszyliśmy dalej.
W miarę od tego jak szybko się przemieszczaliśmy, znikało moje uczucie prześladowania. Zaczęliśmy rozmowę a kręciła się ona głównie tego, co niedawno widziałam. Ale jedno było zaskakujące. Emma i Tristan zachowywali się jeszcze bardziej dziwnie niż wcześniej. Patrzyli na siebie porozumiewawczo, jakby czytali sobie w myślach a na mnie ukradkowo.
- O co chodzi?- zapytałam wreszcie.
- Z czym?- zapytali po chwili jednogłośnie. Zrobiłam wielkie oczy od zniechęcenia i wytłumaczyłam im o co mi chodzi.
- Odkąd wyszliśmy z autobusu, jesteście jacyś dziwni. Na początku była cisza a teraz te dziwne spojrzenia. Nie chcieliście zacząć gadać, to ja znalazłam temat ale widocznie nie umiecie cieszyć się z czyjegoś szczęścia.
- To bardzo dobrze że ten menel...
- To nie jest menel!- przerwałam Tristanowi, tupiąc nogą o chodnik.
- Przepraszam, bezdomny. To dobrze że znalazł te ubrania, ale zastanawia nas coś innego.
- Co?- zapytałam lekko zniecierpliwiona, sama nie wiem czemu...
- To nie miejsce na taką rozmowę.- Tristan widząc moją minę, dodał.- Wyjaśnię ci, jak dojdziemy do tej kafejki, czyli za jakieś cztery minuty.
Przez resztę czasu, zanim doszliśmy do Barbarossy, panowała niezręczna i nerwowa cisza. Kilka razy spoglądałam na towarzyszące mi rodzeństwo, ale na ich twarzach nie widziałam nic, oprócz wyrazu zdziwienia mieszanego z niedowierzaniem. Po wejściu do lokalu i zajęciach miejsc, postanowiłam że będę im wiercić dziurę w brzuchach, puki nie powiedzą czemu są tacy dziwni.
- Tristan, powiedziałeś że jak tu dojdziemy to powiesz mi o co wam chodzi, więc... czekam.
- Za chwilę podejdzie tu kelner i zapyta co zamawiamy. Nie chcę żeby słyszał o czym rozmawiamy a ten akurat będzie wścibski.- powiedział poddenerwowanym tonem.
- Skąd wiesz?- zapytałam podnosząc jedną brew wyżej. Emma poderwała się z miejsca, spoglądając gniewnie na Trisa a po chwili spojrzała na mnie, uśmiechając się.
- Bo często tu bywamy. Po prostu...- mówiła blondynka, niezbyt pewnie.
- Aha... jasne... To uważajcie, bo was "wścibski" kelner idzie.- powiedziałam zakładając ręce na piersi.
Podnieśliśmy brązowe karty ze złotym napisem "Menu" i wybieraliśmy zamówienia. Po chwili podszedł do nas młody, około dwudziestu lat, chłopak o ciemnych jak smoła włosach i szafirowych oczach. Widać było lekki zarost na jego twarzy i lekkie wory pod oczami.
- Coś podać?
- Małe latte z ciastem cytrynowym.- jako pierwsza zabrałam głos i oddając kartę, uśmiechnęłam się lekko.
- Dla mnie to samo.- powiedziała Emma.
- A dla mnie czarną kawę.
- Za moment przyniosę. Może życzą państwo sobie czegoś jeszcze?
- Nie, dziękujemy. - powiedzieliśmy jednocześnie, z tym że Tris warknął jak do najgorszego wroga. Młody kelner odebrał od rodzeństwa karty, których nie oddali i wrócił za ladę, odłożył i je w szedł do kuchni.
- Jak dla mnie to on nie jest wścibski, jak mówiliście. Jest uprzejmy, nic więcej.
- Ta, przekonasz się za chwilę...
Po dziesięciu minutach do naszego stolika podszedł kelner o szmaragdowych oczach i zdejmując z tacy nasze zamówienia, stawiał je przed każdym z nas. Po rozłożeniu odszedł i staną za ladą, obsługując klientów siedzących tam i przyglądając się nam co chwila.
- To co, możecie mi w końcu powiedzieć co wam się stało?- zaczęłam. Emma i Tristan spojrzeli po sobie i blondynka zaczęła.
- Chodzi o to... no po części o tego bezdomnego i to przeczucie śledzenia, o którym mówiłaś.
Przełknęłam ślinę i gdy Emma zbliżyła się do mnie, zrobiłam to samo. Widocznie chodziło o coś ważnego i chciała być pewna, że nikt nie usłyszy.
- Weszliśmy do tej uliczki, tylko po to... że tam... nie można było by nas wyczuć...
- Jak to "wyczuć"?- przerwałam, potrząsając głową ze zdziwienia.
- Eh... no wyczuć, no. Bo widzisz... może i wyglądamy na ludzi, którymi oczywiście jesteśmy, - dodała pospiesznie - ale... też nie tak do końca. Tris, proszę, dokończ bo mi chyba nie wyjdzie.
- Jesteśmy Sadidami*, wojownikami z Daraninu*. A twoje przeczucie, że ktoś nas śledził... no, nie było przeczuciem. W rzeczywistości chodził za nami Poszukiwacz*. Oni mogą przybierać postać cienia, więc ni jak nie było by jak go zobaczyć. A teraz wracając do mene... bezdomnego. Nie uważasz że to dziwne że gdy się odwróciłaś i pomyślałaś o ubraniach, raptownie je znalazł?
Czułam się skołowana. Na początku myślałam że to jakiś żart, chcą w dziwny sposób usprawiedliwić swoje dziwne zachowanie, ale gdy słuchałam z jaką powagą to mówią, sama nie wiedziałam w co mam wierzyć. Czy zaufać rozumowi, który mówił mi że pląta głupoty, czy może sercu, które podpowiadało by w pewien sposób im uwierzyć.
- Sama nie wiem, to był zwykły zbieg okoliczności... A poza tym, skąd wiesz o czym myślałam, gdy się odwróciłam w jego stronę?
- Nie będziemy Cię oszukiwać,- zaczęła Emma - Tris jest twoim Strażnikiem Duszy* i może czytać w twoich myślach...
- Ej! Wiecie co... mam dość. Pleciecie głupoty jak porąbani, więc najlepszym rozwiązaniem będzie moje wyjście z tego miejsca. Nie będziecie musieli się pogrążać!- krzyknęłam. Poddałam się radom umysłu i wyszłam z głośnym trzaśnięciem szklanymi drzwiami kafejki. W pierwszej chwili pomyślałam że pójdę się przejść po mieście, ale jestem tu od tygodnia więc nie za bardzo znałam miasto i nie wiedziałam gdzie można się ukryć. Chciałam pomyśleć w spokoju, więc jedynym miejscem, jakie mi przyszło do głowy, był las rosnący wokół internatu. Pierwszego dnia mojego pobytu, gdy dwie lafiryndy się na mnie uwzięły, pobiegłam prosto w drzewa i znalazłam tam polanę, na której stał mały, drewniany domek na drzewie. Postanowiłam że tam się udam i poszłam na przystanek.
Po półgodzinnej trasie busem, dotarłam do internatu. Zamiast wejść na wzgórze, udałam się trasą mojej pierwszej ucieczki ze szkoły, w stronę polany z domem. Szłam spokojnie i starałam się nie myśleć o tym, co powiedziało mi zaprzyjaźnione rodzeństwo. Po dłuższej chwili usłyszałam jak ktoś lub coś szamocze się w krzakach. Zatrzymałam się i spojrzałam w tamtym kierunku, lecz nic nie zobaczyłam. Ruszyłam dalej, tym razem przyspieszając kroku. Później znów miałam przeczucie że ktoś mnie śledzi, więc zaczęłam biec w stronę polany, którą zaczęłam dostrzegać. Byłam już na polanie, gdzie poczułam jak ktoś łapie mnie za kostkę. Upadłam na ziemię i zaczęłam wracać w stronę lasu. Krzyczałam, lecz nic mi to nie dawało. Pomyślałam że już po mnie, że ten ktoś coś mi zrobi ale w miarę jak byłam ciągnięta w tył, zaczęła rosnąć we mnie złość i adrenalina. Złapałam się korzenia, który wyrastał nad ziemią i udało mi się na chwilę zatrzymać. Nie wiedziałam ile tak wytrzymam i zaczęłam się wyrywać, lecz czułam że uścisk robi się silniejszy, niż wcześniej. Pomyślałam wtedy o tym, co mówili Tristan i Emma. Że wtedy szedł za nami jakiś Poszukiwacz. Poczułam palące ciepło na dłoni. Po chwili zobaczyłam jak na niej staje płomień. Dziwnym trafem, nic mnie to nie bolało i dokładnie wiedziałam co mogę zrobić. Puściłam korzeń i znów zaczęłam się cofać, lecz tym razem obróciłam się na plecy i zauważyłam ciemną postać. Skierowałam w jej stronę płonącą dłoń a ogień uformował się w kulę i poleciał w stronę mojego porywacza. Uderzył w niego i staną w płomieniach, puszczając mnie. Na ziemię poleciały iskry, które zgasły a ja rzuciłam się w ucieczkę na polanę. Musiałam pokonać połowę drogi, lecz poczułam się szybsza. Pomyślałam o tym przez moment, że gdybym była szybsza, zdołałabym uciec oprawcy i zamknąć się w domu... i tak też się stało. W przeciągu dwóch minut znalazłam się przed starym, małym drewnianym domkiem na drzewie.
Weszłam po schodach, które umożliwiały dojście do domku. Niektóre belki były niestabilne, więc starałam się je omijać i od razu stawać na stopnie wyższe. Po wejściu po schodkach, otworzyłam lekko zniszczone drzwi i po wejściu do wnętrza, od razu je zamknęłam i zastawiłam stojącą obok komodą. Była ciężka, ale udało mi się ją jakoś przeciągnąć. Usiadłam przy oknie, którego szyba była wybita... a raczej jej nie było. Jedynie pojedyncze ostre kawałki szkła wystawały z ramy okiennic. Teraz zaczęłam myśleć nad tym, co mówili Tristan z Emmą. Może to było prawdą? Nie, to musi być prawda... przecież, coś nas śledziło, potem bezdomny znalazł ubrania, gdy o nich pomyślałam, teraz ten... atak i płonąca dłoń. Możliwe że albo śnię, albo jest to prawdą. Uszczypnęłam się w rękę, lecz jedynie pisnęłam. Teraz już wiedziałam, to wszystko okazało się prawdziwą prawdą. Spojrzałam w okno, w celu sprawdzenia czy ten, który mnie napadł tam się nie plącze, lecz nikogo nie było widać. Wstałam i podeszłam do drzwi, zastawionych komodą. Odsunęłam ją i wyszłam, kierując się w stronę internatu.
~~~~
*Sadida- wojownik pochodzący z Daraninu, a dokładniej Wyspy Wyzwolenia. Cechuje go oddanie i wola walki.
*Daranin- miasto położone u podnóża Gór Wichrowych. Otoczone pasmem górskim jest nie do zdobycia. W tej chwili prowadzi wojnę z Esperanzą**.
**Esperanza- miasto cienia.
*Poszukiwacz- wojownik, którego zadaniem jest tropienie (i w razie potrzeby zabijanie) ludzi zamieszkałych w Daranin. Pochodzi z miasta cienia.
*Strażnik Duszy- Sadida, który posiada podopiecznego. Jego zadaniem jest obrona podopiecznego, i w razie potrzeby, poświęcenie życia w celu jego dobra. Ma umiejętność czytania w myślach.
~~~~
Po długiej przerwie udało nam się dokończyć rozdział i wstawić do na bloga. Ja, osobiście, jestem zadowolona, jedynie Andrzejowi coś się nie podoba... Nie chce powiedzieć co, a ja nie chcę w to wnikać :) Tradycyjnie, proszę o komentarze :)
Miło wiedzieć, że powróciliście do publikowania :) Mam nadzieję, że szlaban minął i już się nie powtórzy :P
OdpowiedzUsuńCoś nie do końca dialogi są poprawne. Jakoś za dużo wtrąceń w zdaniach jak dla mnie. Przy zbyt rozbudowanych zdaniach gubi się gdzieś sens całej wypowiedzi, nie wiadomo, o co chodzi.
"jakby ktoś za mną szedł", anie "chodził", bo ta druga forma oznacza, że szedł kawałek, zniknął, znowu szedł i tak kilka razy.
"czułam się CORAZ bardziej nieswojo"
Wow. Pomyśleć życzenia i okazuje się ono rzeczywistością. Niezłe.
"Po wejściu do lokalu i zajęciu miejsc"
Brakuje przecinków.
"około dwudziestoletni"
Seeker! Ach... :3
Po cholerę zastawiać drzwi, jak za chwilę opuszcza się pomieszczenie? To nie ma większego sensu.
Esperanza? Że la esperanza? Nadzieja? I toczy wojnę? wow.
Jakoś rozdziały wprowadzające do prawdy o posiadaniu mocy i magicznym pochodzeniu są trudne do napisania, ale też i do przeczytania, przynajmniej w moim przypadku. Jest akcja, ale ja wolałabym większego skupienia na Poszukiwaczu i ataku niż na jeździe do miasta i pogawędki w knajpce. A wątek z wścibskim kelnerem wydaje mi się całkowicie zbędny.
Coś szybko przyszło to przyjęcie prawdy, aż za szybko.
Czekam na nn ^^